To był długo wyczekiwany dzień. Miała być piękna pogoda, a
my mieliśmy wielkie plany wyjścia na Małą Wysoką. :) Wycieczka dość długa, ale
podobno warta zachodu. Podobno. Niestety Prawa Murphiego ponownie dały znać o
swoim istnieniu – żadna z prognoz pogody nie była łaskawa i w piątek
miało padać. Zgodnie ustaliliśmy z Agatą, że nie ma sensu iść na Małą Wysoką, ale
szkoda było też zmarnować dzień, w który już od dawna planowaliśmy iść w góry.
Zdecydowaliśmy, że pójdziemy na coś łatwiejszego i krótszego – padło na
Szpiglasowy Wierch. W pierwszej
wersji mieliśmy wyjechać o godz. 3, ale po chwili w mojej głowie pojawił się
pomysł obejrzenia wschodu słońca ze szczytu. Pomimo wielu wątpliwości,
Agaty nie trzeba było długo namawiać.
Wyjazd ustaliliśmy na 23.00. Gdy
wsiadłem do swojego wysłużonego już Lanosa, zaczęło padać. No świetnie – w
takich warunkach to będzie przepiękny wschód słońca! Jednak pełen optymizmu przekonałem
Agatę, że jak dojedziemy na miejsce, to nie będzie padać. Po ponad godzinie jazdy
i krótkim pobłądzeniu dotarliśmy na parking. Jak obiecałem tak było - NIE PADAŁO
:)
Po krótkim przygotowaniu na parkingu o godz. 0.20, wyruszyliśmy
na szlak. Mimo tego że już nie raz szliśmy po ciemku, zawsze była to pora, kiedy
zaczynało się przejaśniać – teraz jest zupełnie ciemno, a do świtu jeszcze daleko. W takich warunkach zupełnie inaczej odbiera się dobiegające dźwięki – z każdym szmerem z krzaków spodziewamy się przynajmniej niedźwiedzia. :) Na szczęście bez przygód po 90 minutach dotarliśmy do Morskiego Oka. Mimo że niebo całe przykryte było chmurami, były one na tyle wysoko, że po wyłączeniu czołówek można było dostrzec zarys otaczających gór. W ciemności robią one zupełnie inne wrażenie niż za dnia – trochę ciężko to opisać słowami. Po krótkim śniadaniu (albo kolacji), ruszyliśmy dalej tzw. Ceprostradą. Jak na złość mgła opadła na dno doliny i nic nie było widać. No trudno, tego się w sumie spodziewaliśmy! O godz. 3 zmęczenie z całego poprzedniego dnia dało o sobie znać – krok zrobił się jakby mniej pewny, zacząłem ziewać na potęgę i zniknęła chęć do jakiejkolwiek rozmowy. Plus jest ten, że nie jest już tak ciemno jak wcześniej, mgła trochę się przerzedziła, więc można było zgasić czołówkę i podziwiać taniec chmur wokół szczytów, które co chwila pojawiają się i znikają. Wygląda to trochę tajemniczo i złowieszczo – pewnie dlatego na myśl przychodzą mi sceny z Władcy Pierścieni przedstawiające Mordor. Tuż przed godziną 4 dotarliśmy na Szpiglasową Przełęcz.
Widok ze Szpiglasowej Przełęczy. Na dole mgła, u góry czarne chmury, a na dodatek jeszcze ciemno :) |
Na szczyt weszliśmy jakieś 20 minut przed wschodem słońca, ale już było zupełnie jasno i – co ważniejsze – widoki były o wiele lepsze, niż się spodziewaliśmy. Niestety samej tarczy słońca nie widzimy, bo zasłania ją chmura gdzieś w okolicy Lodowego Szczytu. Spędziliśmy tam prawie 40 minut, w temperaturze skutecznie uniemożliwiającej wciskacie zepsutego spustu migawki w Maćkowym aparacie. Ja napawałem się widokami po 3-miesięcznej przerwie od gór, a Agata próbowała opanować sen. :)
Miedziane otoczone chmurami w pierwszych promieniach wschodzącego słońca |
Rysy i Mięguszowieckie Szczyty |
Gdzieś tam za tymi chmurami, wschodziło słońce :) |
O 5 stwierdziliśmy że lepiej już z pogodą nie będzie i rozpoczynamy odwrót, czyli to, co ja osobiście w górskiej wędrówce lubię najmniej. Ciągle zaspani, żwawym tempem ruszyliśmy w stronę Doliny Pięciu Stawów Polskich, a dalej w stronę parkingu na Palenicy. Z pewnością byliśmy dość dziwnym zjawiskiem, zmierzając tam już o godz. 8. Nawet jeden pan bardzo pewnym tonem głosu zapytał, czy się już poddaliśmy, ale po wyjaśnieniu, że wyszliśmy o północy, mina trochę mu zrzedła i nie miał już nic do dodania. :D Na parkingu pojawiliśmy się już o 8.40 i gdy tylko wsiedliśmy do samochodu zaczęło padać – pogoda dała nam dzisiaj fory.
Na początku wydawało się, że wyjazd będzie zupełnie nieudany, spodziewaliśmy się deszczu i gęstej mgły na szczycie, ale na szczęście nie zrezygnowaliśmy. Czytałem dzisiaj wywiad z Tomkiem Mackiewiczem i powiedział on dwa zdania, z którymi się zupełnie zgadzam: „Wystarczy się przełamać i wyjść. Można pokonać te złe warunki, a okazuje się, że wyżej jest naprawdę piękne, niebieskie niebo.” Może dzisiaj nie było całkiem niebieskiego nieba, ale patrząc na warunki w czasie wyjazdu z domu, pogoda na szczycie była super. To była pierwsze moja nocna wędrówka, ale na pewno nie ostatnia, bo wschód słońca w górach to naprawdę wspaniałe doświadczenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz