sobota, 28 czerwca 2014

Krywań – czyli pierwsze kroki na Słowacji

Szczęśliwym trafem, tydzień po ostatnim wypadzie w Tatry udało się wygospodarować wolną sobotę. Tym razem postanowiłem wraz z Kasią wybrać się na Krywań. To moja pierwsza wycieczka w słowackie Tatry – można spojrzeć na znane już szczyty z nowej perspektywy:)

Jak zwykle wyjechaliśmy o jakiejś dzikiej porze, kiedy normalni ludzie przewracają się na drugi bok, ewentualnie piją kolejne piwo na imprezie. No cóż, każdy robi to, co lubi:) Pobudka o 2.20, szybkie śniadanie, kawa, kończę się pakować i wsiadam do samochodu o godz. 3.00. Niecałe dwie godziny w samochodzie minęły szybko i spokojnie – drogi są jeszcze o tej porze puste, pogoda dobra i o dziwo nawet spać mi się za bardzo nie chciało:) O godz. 5.00 wyruszyliśmy na szlak z parkingu Tri Studničky. Zielonym szlakiem powoli pięliśmy się do góry, a wędrówkę umilały nam widoki na Tatry Zachodnie. Po drodze spotykaliśmy grupkę Słowaków wracających ze wschodu słońca. Po dojściu do niebieskiego szlaku weszliśmy w bardziej skalisty teren. Mimo większej ilości skał, rzadko kiedy trzeba tam pomagać sobie rękami, a ekspozycji nie było w ogóle, więc szlak nadaje się nawet dla początkujących turystów, jeśli chodzi o trudności techniczne. O godz. 8.00 dotarliśmy na Mały Krywań (2334 m.n.p.m.) a stąd już tylko 45 min. do szczytu Krywania – drugiego co do wielkości szczytu Tatr, na który prowadzi znakowany szlak. 

Rozejście w Krywańskim Żlebie – połączenie się szlaków zielonego i niebieskiego
 
Na Małym Krywaniu
Wychodząc na szczyt mogliśmy zobaczyć panoramę całych Tatr – nie pamiętam kiedy ostatni raz się tak cieszyłem:) W twarz wiał mi delikatny, ciepły wiatr, na niebie nie było prawie żadnej chmury, a na dodatek byliśmy na szczycie zupełnie sami. Spędziliśmy tam ponad godzinę, w między czasie robiąc zdjęcia w różnych ujęciach i obczajając co się gdzie znajduje i jak się to nazywa, jedząc śniadanie (w sumie już drugie), ale przede wszystkim podziwiając wspaniałe widoki. 

W rozeznaniu, który szczyt jak się nazywa niezbędna była mapa
O 10.00 zaczęliśmy odwrót, bo na szlaku zdążyło się już pojawić dość dużo turystów, którzy za jakiś czas mieli się pojawić na szczycie. Ludzie to nie maja co w sobotę robić tylko po górach się włóczą – dziwne :) Poza tym zrobiło się już trochę chłodniej i niebo zaszło chmurami. Na dół schodziliśmy cały czas niebieskim szlakiem, który został nazwany przez Kaśkę „podłużnym” :)

Na szlaku do parkingu – i pomyśleć że kiedyś był tu las.

Około 13.00 dotarliśmy do Jamskégo Plesa i dalej, czerwonym szlakiem zmierzaliśmy w stronę parkingu, po drodze obserwując skutki wichury z 2004 roku. Jeszcze bardzo dużo czasu musi upłynąć, żeby drzewostan wrócił do swojej wcześniejszej postaci. O 14.00 jechaliśmy już do domu, po drodze wpadając jeszcze na słowacką kontrole drogową. Na szczęście obyło się bez mandatu, za to mam kolejny ustnik z alkomatu do kolekcji. :)

Podsumowując, zrobiliśmy 15 km w poziomie i 1400 metrów w pionie w ciągu 9 godzin (źródło: Link do fajnej mapy). Pobudka o nieludzkiej porze została nam wynagrodzona niesamowitymi widokami i komfortem podziwiania ich w samotności. Oby więcej takich wycieczek! :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz