wtorek, 16 września 2014

Liptowskie Mury – czyli najniższy odcinek Głównej Grani Tatr Wysokich



Od ostatniego wyjścia w góry minęły ponad 2 tygodnie, a ja znowu miałem iść w Tatry! :) Huraaa! :) Tym razem miały być to Liptowskie Mury – odcinek pomiędzy Gładką Przełęczą a Wrotami Chałubińskiego. Przez ten odcinek nie prowadzi żaden znakowany szlak, ale nie ma tu dużych trudności technicznych (0+ z kominkiem o trudności I). Pomysłodawcą przejścia tej trasy był oczywiście Maciek. :) Z realizacją tego planu, było tak jak z realizacją wszystkich górskich planów – czyli albo nie ma czasu, albo pogody. Aż wreszcie udało się znaleźć dzień, w którym oba podstawowe warunki zostały spełnione. :)


Ale żeby nie było zbyt pięknie, to był jeden szkopuł – musimy wrócić we wtorek najpóźniej na 14, bo Maciek o 15 zaczynał pracę. W poniedziałek wyjechaliśmy z Mszany o 15.30, a o 17.00 wyruszyliśmy z Palenicy w kierunku Doliny Pięciu Stawów. Trasa, dobrze nam już znana, przebiegła szybko i dość przyjemnie. 
 
Gdzieś na szlaku w Dolinie Roztoki


Na zakończenie dnia wypiliśmy zimne piwo w schronisku i mieliśmy miłą pogawędkę z Olą i Anią – dziewczynami spotkanymi w schronisku. :) Niestety tej nocy nie mogę zaliczyć do udanych. Z sześciu godzin, które miały być przeznaczone na sen, spałem najwyżej dwie – po pierwsze, przeszkadzał mi ból gardła (zachciało mi się piwa!), a po drugie, zza okna ciągle było słychać jakieś dziwne dźwięki. Budziki nastawione na 3.45 okazały się zbędne, bo i tak nie spaliśmy. Na początek, szybko się spakowaliśmy i zjedliśmy czekoladę, żeby nie iść z całkiem pustym żołądkiem, no i jazda w stronę Gładkiej Przełęczy i Gładkiego Szczytu. 

Na Gładkiej Przełęczy było jeszcze ciemno :)

Na Gładkim Szczycie zjedliśmy coś bardziej treściwego i staraliśmy się zobaczyć wschód Słońca, ale niewiele z tego wyszło. Dalej granią Kotelnicy doszliśmy do teoretycznie najtrudniejszego miejsca, a mianowicie kominka o trudności I. Z góry stwierdziliśmy, że obejście bokiem będzie łatwiejsze, ale po zejściu na dół okazało się, że chyba jednak prościej byłoby kominkiem. :) Niestety Liptowskie Mury zweryfikowały moją teorię, że troki na narty w moim plecaku świetnie nadają się do troczenia klapek – nie nadają się, a może to potwierdzić klapek, który leży gdzieś po Słowackiej stronie grani. :) Tak naprawdę nie szkoda mi klapka, a bardziej tego, że zaśmieciłem środowisko, no ale wracać się po niego było trochę mało bezpieczne. :( Dalej szliśmy, z prawej strony grani omijając szczyty Niżniego i Wyżniego Kostura. Dochodząc do Szpiglasowego Wierchu, popisaliśmy się orientacją w terenie uznając „Szpiglasa” za Wyżni Kostur. :) Na Szpiglasowym nie siedzieliśmy długo, bo czas naglił, ale też nie chcieliśmy spotkać ludzi, którzy pewnie dziwiliby się, dlaczego nie schodzimy szlakiem – lepiej unikać problemów. :) Ścieżka w kierunku Wrót Chałubińskiego na początku wyglądała bardzo zachęcająco, ale później zanikła zupełnie i szliśmy trochę na intuicję. Wreszcie o 9.20 dotarliśmy do Wrót. Stąd było już niedaleko do Morskiego Oka, gdzie zrobiliśmy krótki odpoczynek na podziwianie widoków. Ostatnia radość tego dnia, bo od tego momentu czekały na nas asfalt i tłumy ludzi, czyli droga z MOKA do Palenicy – najgorszy z możliwych górskich powrotów. Resztkami sił dowlekliśmy się do samochodu, i w ten sposób zakończyliśmy tę piękną, ale wyczerpującą i nie do końca legalną wycieczkę. :)
Dolina Pięciu Stawów Polskich w promieniach wschodzącego Słońca. Widok z Gładkiego Szczytu

Widok na D5SP z Kotelnicy

Ja w mini-kominku :)

Wielki Staw i grań Orlej Perci



Tuż przed Szpiglasowym Wierchem. Jak widać pogoda dopisała

Jedno z niewielu wspólnych zdjęć. :) Na szczycie Szpiglasowego

Kopczyk i Niżni Ciemnosmreczyński Staw w tle

Na pierwszym planie Mnich a w tle słowackie Tatry Wysokie.

Zespół wspinaczkowy na szczycie Mnicha. Mam nadzieje że też się tam kiedyś znajdę :)

Troche oklepany, ale wciąż niesamowity widok spod schroniska przy Morskim Oku

Podsumowując: dwa dni urlopu były bardzo udane, chociaż gdyby nie przeziębienie i niemalże nieprzespana noc byłoby znacznie lepiej. :) Chyba bardziej cieszę się tymi widokami teraz, oglądając zdjęcia, niż wtedy – w pośpiechu, żeby zdążyć na czas i w dodatku zmęczony. Mimo wszystko, będąc w górach dobrze jest mieć świadomość, że nie trzeba być gdzieś na określoną godzinę, i móc spędzić trochę więcej czasu na odpoczynku i podziwianiu widoków. Trasę o długości około 25 km, przewyższeniu 1420 m zrobiliśmy w ciągu mniej więcej 11 godzin, z przerwą na nocleg (link do innej niż zazwyczaj mapy). 


Robi się coraz chłodniej i niedługo zaczyna się rok akademicki, ale mam nadzieję, że uda się jeszcze w tym roku parę razy wyskoczyć w góry. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz