Jest to trzecia część mojej
relacji, a dwie poprzednie są dostępne poniżej:
Alpy – czyli europejska przygoda 2014 (część I - Austria)
Alpy – czyli europejska przygoda 2014 (część II - Włochy)
Alpy – czyli europejska przygoda 2014 (część I - Austria)
Alpy – czyli europejska przygoda 2014 (część II - Włochy)
Dzień 7. – 07.08.2014
W miarę wypoczęci
wstaliśmy rano, szybko się spakowaliśmy i poszliśmy do samochodu na śniadanie
(ciepła herbata i kanapki z nutellą). O 6 rano było jeszcze trochę zimno, a
słońce dopiero zaczęło oświetlać okoliczne szczyty. Po śniadaniu podjechaliśmy
jeszcze trochę wyżej, mimo że obowiązywał zakaz wjazdu (i tak wszyscy tam
wjeżdżali), żeby być trochę bliżej szlaku. Mangart (2698 m n.p.m.)
postanowiliśmy zdobyć wchodząc i schodząc z niego różnymi drogami. Około 7.20
wyruszyliśmy na szlak o nazwie Slovenska pot. Dojście do ferraty nie trwało
zbyt długo i już o 8 byliśmy ubrani w uprzęże i gotowi do bardziej pionowej
wędrówki. :) Ta ferrata wydawała mi się nawet trudniejsza niż ta na Jof di
Montasio, ale szło się nią naprawdę przyjemnie – trudności były w sam raz na
nasze doświadczenie, a momentami nawet ja i Maciek mieliśmy nadzieję, że szlak
będzie prowadził bardziej pionowo. :) Na szczyt weszliśmy o 9.40 i ujrzeliśmy
chyba najładniejszą panoramę podczas tego wyjazdu. :) Jak na dłoni widać było
Jof di Montasio, który zdobyliśmy dzień wcześniej, i Jalovec, na który był
kolejny na naszej liście. :) Około 10.30 założyliśmy plecaki i rozpoczęliśmy
odwrót. Z tego miejsca można zejść na przełęcz dwoma podobnie nazywającymi się
szlakami: Italiana pot, który jest raczej łatwy i praktycznie nie wymaga nawet
sprzętu do ferraty, oraz Via Italiana, który wiedzie przez teren o bardzo dużej
ekspozycji i jest określany jako jeden z
najtrudniejszych w Alpach Julijskich. :) Oczywiście wybraliśmy ten łatwiejszy
wariant, mimo że przejście Via Italiany było, przynajmniej dla mnie, bardzo
kuszącą opcją, chociaż chyba lepiej byłoby nią wychodzić niż schodzić. :)
Zejście było trochę nudne i starałem je sobie urozmaicać zjeżdżaniem po śniegu,
który zalegał jeszcze z tej strony góry. :) Wyjście wcześnie rano było dobrą
decyzją, bo o tej porze na szlaku, którym szliśmy do góry, było mnóstwo osób.
Na parking dotarliśmy tuż po 12 i prawie od razu zaczęliśmy zjazd tą samą krętą
drogą, którą wjeżdżaliśmy dzień wcześniej. Tym razem ruch był większy, chociaż może
nie samych samochodów, ale z pewnością rowerzystów (nogi mieli chyba ze stali)
oraz motocyklistów, na których patrzyłem w tym momencie z zazdrością. :) Teraz
naszym celem była Trenta – mała miejscowość, w której zamierzaliśmy nocować w
sprawdzonym rok wcześniej miejscu, ale po drodze musieliśmy jeszcze odwiedzić
jakiś sklep i uzupełnić zapasy. Wreszcie dotarliśmy do naszego noclegu,
wreszcie mogliśmy wziąć porządny prysznic, ogolić się i podłączyć wszystko, co się
dało, do ładowania. :) Najbardziej intensywna część wyjazdu w tym momencie była
już za nami, przyszedł czas na rekreację . :)
Mangart w całej swojej okazałości |
Początek naszego szlaku w górę |
Takie tam w skałach. Jest fajnie :) |
Widoki ze szlaku były niesamowite … |
… a ze szczytu jeszcze lepsze |
Pamiątkowe zdjęcie na szczycie |
Jak widać nie jest to droga uczęszczana tylko przez samochody :)
Jedna z wielu takich serpentyn w drodze powrotnej
Dzień 8. – 08.08.2014
REST DAY!!! Czyli spanie do późna, czytanie
książki, śniadanie, czytanie książki, pranie rzeczy, czytanie książki,
wycieczka do centrum wsi, czytanie książki, obiad, czytanie następnej książki,
trochę przeglądania Internetu, znowu książka, segregowanie zdjęć i na koniec
dnia oglądanie filmu. :) W zasadzie nic ciekawego, ale z pewnością po 7 dniach
w podróży i 5 zdobytych szczytach potrzebne nam było „doładowanie
akumulatorów”. :)
A tutaj spaliśmy… |
… i czytaliśmy książki :) |
Dzień 9. – 09.08.2014
Po całym dniu leniuchowania chyba nie bardzo
chciało nam się ruszać z miejsca, ale mieliśmy plan – zdobyć Jalovec! :) Żeby nie
przeżyć szoku postanowiliśmy, że zdobywanie góry podzielimy na dwa dni – w
jednym dojdziemy do schroniska, a następnego wyjdziemy na szczyt i zejdziemy do
samochodu. Z Trenty wymeldowaliśmy się około 7 i pojechaliśmy w kierunku źródeł
rzeki Soczy, skąd wiedzie szlak biegnący wzdłuż rzeki, który polecam przejść ze
względu na piękne widoki. :) Stamtąd jechaliśmy jeszcze jakieś 10 minut po
szutrowej drodze, na końcu której znajdował się położony na wysokości niecałych
1000 m n.p.m parking. Naszym celem było schronisko o nazwie Zavetisce pod
Spickom znajdujące się na wysokości 2064 m n.p.m., czyli mieliśmy do podejścia prawie
1100 metrów. Około 7.40 wyruszyliśmy z parkingu. Najpierw szlak wiódł przez las
mieszany, a później przez iglasty. Obok ścieżki bardzo często można było zobaczyć
ogromne kopce mrówek ułożone z suchych igieł. Było dość ciepło, mimo że niebo w
dużej części zakrywały chmury. Do schroniska dotarliśmy już po godz. 12, więc
spokojnie moglibyśmy jeszcze wejść na Jalovec i spać w schronisku, ale
zdecydowaliśmy, że wejdziemy tego dnia na coś mniejszego w okolicy, a Jalovec
zostawimy na następny dzień. Wybraliśmy sobie jeden szczyt, ale po
przetrawersowaniu maleńkiego pola śnieżnego i piargu (znowu!) stwierdziliśmy,
że dojdziemy do przełęczy, bo dalej po prostu nam się nie chce. :) Blisko, po
prawej stronie przełęczy, był niewielki szczyt Mali Ozdebnik, na który nie
prowadził żaden szlak, ale chcieliśmy się z Maćkiem na niego wdrapać. Kaśka
stwierdziła, że zostaje na dole i będzie na nas czekać. Wyjście na szczyt
zajęło nam około 10 minut, a kolejne 5 minut kłóciliśmy się z Maćkiem, czy to
ja stoję czy wyższym wierzchołku, czy on. :) Zeszliśmy stamtąd dość szybko, bo
po powrocie do schroniska mieliśmy ugotować sobie obiad, czyli tradycyjnie ryż
z sosem z torebki. :) Pod schroniskiem spotkaliśmy parę z Krakowa, która
podróżowała po Alpach nie tylko na nogach, ale również na rowerach. :) Do końca
dnia już nic ciekawego się nie wydarzyło, a mi znudziło się już nawet czytanie
książek. Spać poszliśmy bardzo wcześnie, bo już około 20 – nie bardzo mieliśmy
ochotę siedzieć z bandą Słoweńców popijających swoje alkoholowe specyfiki. :)
Przygotowania do wyjścia na szlak :) |
Ja sprawdzałem gdzie by się można jeszcze było wybrać tego dnia … |
… a Kaśka spała :) |
Gotujemy ! |
Po obiedzie został nam już tylko odpoczynek przy kawie :) |
Dzień 10. – 10.08.2014
Wstaliśmy około 5.30, kiedy wszyscy inni jeszcze
spali. Warto było, bo przywitał nas piękny wschód słońca i bezchmurne niebo. :)
Mimo tego, że schronisko, w którym spaliśmy, nie było najlepiej wyposażone,
tzn. nie było bieżącej wody ani prądu, była tam bardzo przyjemna atmosfera. Głównie
dzięki obsłudze, a w szczególności jednej pani, która
była bardzo miła. Nie znała angielskiego, ale mówiła do nas po słoweńsku, a my
do niej po polsku, i jakoś się dogadywaliśmy – szczególnie dobrze wychodziło to
Maćkowi. :) Nie było też żadnego problemu z gotowaniem własnego jedzenia! :) Po
śniadaniu wyszliśmy na szlak kilkanaście minut przed godz. 7. Po drodze na
Jalovec musieliśmy przetrawersować jeszcze z prawej strony górę
Kto rano wstaje ten ogląda wschody słońca :) |
Gotowi do wymarszu :) |
Veliki Ozebnik w chmurach |
Na grani. Tak blisko a tak daleko do szczytu |
Hochalmspitze |
DreamTeam na kolejnym szczycie :) |
Takie warunki są :) |
W trakcie zejścia. Z uprzęży zrezygnowaliśmy, ale kaski zostały bo kozice lubią zrzucać z góry kamienie :) |
Pyszny strudel, na którego mieliśmy ochotę już od samego rana :) |
Jeden z kopców mrówek, które można było spotkać blisko szlaku |
Dolina a w oddali Prisojnik… chyba :) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz