wtorek, 16 grudnia 2014

Bula pod Rysami – czyli nieudana inauguracja sezonu zimowego

Już się przyzwyczaiłem do tego, że co mniej więcej dwa tygodnie jestem w górach, więc ponad miesięczna abstynencja już dawała mi się we znaki. Jako że 1 grudnia już minął, w Tatrach panuje „zima”. W cudzysłowie, bo pogoda była czasami iście wiosenna, a temperatury też jakoś mało zimowe. Korzystając z okazji trzeba było się gdzieś koniecznie wybrać, a takowa nadarzyła się 16 września – przez okazję mam tu na myśli to, że Maciek miał wolny dzień i mógł iść w góry. Bo wiadomo, w zimie zawsze lepiej nie iść samemu. Pierwotny plan był taki, żeby iść na Niżne Rysy, a w razie niepogody do Doliny Kościeliskiej, pozwiedzać jaskinie.
Prognozy pogody w internetach były całkiem znośne, więc postanowiliśmy spróbować wejść na Niżne Rysy. Jeszcze w drodze do MOKA wydawało się, że będzie ok, ale po śniadaniu w schronisku cały masyw Mięguszowieckich Szczytów i Rysów był w chmurach. Ale stwierdziliśmy, że skoro już tam doszliśmy, to pójdziemy dalej, a nuż się rozpogodzi. :) Bardzo złudna nadzieja, bo najczęściej się nie rozpogadza i trzeba iść w gównianych warunkach. Droga wokół Morskiego Oka była miejscami zalodzona, tak samo jak ścieżka do Czarnego Stawu, ale raki ubraliśmy dopiero ponad Czarnym Stawem. Muszę tu napomknąć, że to była „dziewicza” wycieczka raków, które dostałem na urodziny – szkoda że skończyło się tak nisko! 
Widok znad Czarnego Stawu pod Rysami - szkoda że nie dało się przejść przez środek :)


Historyczny moment - pierwsze założenie nowych raków :)
Na początku śnieg był niemal idealny do chodzenia w rakach – był dobrze związany, nie zapadał się pod ciężarem ciała i można było chodzić tylko na przednich zębach, czyli najfajniej jak się da! :) Później już trochę gorzej, ale jeszcze znośnie. Szczerze mówiąc trochę zaskoczyła nas ilość śniegu leżącego w żlebie, bo miejscami 70-centrymetrowy czekan wchodził w śnieg po samą głowicę. Na Buli pod Rysami zrobiliśmy odpoczynek na jedzenie i przetestowanie wysięgnika do aparatu DIY by Maciek. :) Próbowaliśmy iść dalej, ale po chwili stwierdziliśmy, że jest taka mgła, że nie jest to raczej zbyt rozsądne. I dobrze, bo kiedy wracaliśmy, minęliśmy miejsce, w którym przed chwilą siedzieliśmy i poszliśmy za daleko, a nie mówiąc już o tym, co by się działo, jakbyśmy szli w terenie, który niekoniecznie znamy. 
Na cienkiej warstwie lodu można było dostrzec niesamowite wzory

Iść w takim terenie to czysta radość :)

Maciek testuje "wysięgnik". Po co mu ten kask był to ja nie wiem :P

Pomimo wycofu uśmiech dalej gościł na naszych twarzach :)
Schodziliśmy trochę zawiedzeni, ale w przeświadczeniu, że to była najlepsza decyzja, jaką można było podjąć. W drodze powrotnej stwierdziliśmy, że fajnie byłoby coś zjeść, a z racji tego, że na szlakach były zupełne pustki i najbliższą jadłodajnią(eine kleine anegdotke: jadłodajnia to po chińsku fan dian, czyli punkt ryżowy :D) było schronisko w Morskim Oku, to tam postanowiliśmy się na chwilę zatrzymać. :) Z menu wybraliśmy naleśniki z bitą śmietaną. :) Było to bardzo pozytywne doświadczenie, bo nieczęsto można tu coś zamówić bez kolejki czy chociażby usiąść o tej porze dnia. W schronisku przesiedzieliśmy prawie godzinę, po czym około godz. 14 udaliśmy się w kierunku parkingu na Palenicy. Nawet nie musieliśmy bardzo kombinować, jak załatwić zniżkę za parking – wystarczyło poczęstować koleżankę parkingową ciasteczkami. :)
Najbardziej oklepany motyw ze zdjęć górskich jaki można wymyślić :)

Tatrzańska kozica w zimowym futerku :)

Smacznego! :D
Takim oto pozytywnym akcentem zakończyliśmy nasze nieudane wyjście na Niżne Rysy. Nie ma się co przejmować, bo pewnie będzie jeszcze okazja tam wrócić. Lepiej mieć okazję wrócić w góry, niż nie mieć okazji wrócić nich do domu… :) Dziś spadło już kilka centymetrów śniegu i nie mogę się doczekać kolejnej zimowej wyprawy! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz