niedziela, 28 grudnia 2014

Giewont – czyli poświąteczny wypad w góry


Świąteczny czas raczej nie był sprzyjającym jeśli chodzi o wypady w góry – wiadomo, Wigilia, wzajemne odwiedziny itp. itd. Stwierdziliśmy z Maćkiem, że jednak fajnie byłoby się gdzieś wybrać, a poza tym wreszcie pojawiło się trochę więcej śniegu niż do tej pory, więc dobrze byłoby to wykorzystać. :) Tego dnia było już trochę za późno, (zresztą Maciek i tak nie mógł wtedy iść), ale niedziela zapowiadała się całkiem ok jeśli chodzi o pogodę. Jako nasz cel wybraliśmy Giewont. W sobotę pozostała część ekipy, czyli Kaśka i Agata, również wyraziła chęć uczestnictwa w wycieczce. :)

Pobudka standardowo o 3 rano, później śniadanie, pakowanie plecaka i w drogę! Prognozy sprawdziły się tylko częściowo, bo od samego rana padał śnieg, ale na szczęście podstawa chmur była dość wysoko. :) Z parkingu wyszliśmy około 5.30, a do schroniska na Hali Kondratowej dotarliśmy tuż przed wschodem słońca. Swoją drogą mieliśmy szczęście, bo schronisko zostało otwarte dzień wcześniej po remoncie. :) W schronisku trochę się pokrzepiliśmy kanapkami i czekoladą. Był to też dobry moment na założenie raków. Wydawało nam się, że po ostatnich opadach śniegu może być dość niebezpiecznie jeśli chodzi o lawiny, a ja nawet zastanawiałem się, czy nie trzeba będzie przecierać szlaku, ale okazało się nawet, że niektórzy wychodzili pod Przełęcz Kondracką bez raków. :) 
 
Hala Kondratowa - już po odpoczynku idziemy w stronę Giewontu. :)
Miałem tego dnia dość dużo energii, więc stwierdziłem, że pójdę swoim tempem i takim sposobem byłem na przełęczy 10 minut wcześniej niż pozostała trójka. :) Mimo ujemnej temperatury (na pewno nie było zimniej niż -10 stopni), kiedy szedłem pod górę było mi naprawdę ciepło, ale diametralnie się to zmieniło, kiedy  czekałem na moich towarzyszy – bardzo szybko ubrałem rękawiczki, pozapinałem zamki bluzy i kurtki, i założyłem na głowę kaptur. Ubranie się w zimie tak, żeby było ciepło, to nie sztuka, gorzej jest z ubraniem się tak, żeby nie było za zimno podczas postoju ani za gorąco w trakcie aktywności. :) 

Nasz cel widoczny z Przełęczy Kondrackiej.

A tu "widok" na drugą stronę. Dobrze że przynajmniej Kopę było widać. ;)

Kiedy ostatni raz byłem na Giewoncie, czyli w czerwcu br., pogoda również nie zachwycała i ze szczytu nie można było zobaczyć prawie nic. Tego dnia było trochę lepiej, bo przynajmniej widać było Czerwone Wierchy, Kasprowy i nawet Świnicę, którą otaczały chmury. Na szczycie posiedzieliśmy chwilkę (tzn. do momentu, w którym każdy stwierdził, że jest mu zimno we wszystko i pasuje się trochę ruszyć, żeby nie zamarznąć) i zrobiliśmy parę pamiątkowych zdjęć korzystając z tego, że byliśmy na szczycie sami (cudowny okres zimy wypłoszył stonkę :P). 


Zależność między mną i Giewontem: im bliżej jestem Giewontu tym więcej chmur nad nim. :)

Zdjęcie z krzyżem. :)

Nieostre ale fajne selfie. :)

Zejście było równie proste jak wyjście i czekany trochę się nudziły tego dnia. :) Może dlatego po zejściu z Giewontu zafundowały nam mały wypadek, który miał swój finał w zakopiańskim SOR-ze, ale na szczęście wszystko skończyło się dobrze. :) 

Już powoli zmierzamy w dół. :)

Ktoś miał czekoladki, ale nie pamiętam kto :D

A niektórzy dorobili się nawet siwych włosów :P

Wracaliśmy już w trochę gorszych nastrojach niż na początku, ale mimo wszystko była to dość udana wycieczka. Do domu wróciłem już około godz. 14.00. Giewont to góra, na którą można wejść dość szybko i chyba dlatego w ciepłe i słoneczne letnie dni jest tak bardzo oblegany przez turystów. Zawsze staram się unikać tłumów, a zima jest do tego znakomitą okazją. :) Ta krótka (mapa pokazuje niecałe 6 godzin, czyli nawet tak bardzo się nie wlekliśmy :P) wycieczka to tylko wstęp do kolejnej, sylwestrowej wyprawy na Kościelec. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz