niedziela, 19 października 2014

Sławkowski Szczyt – czyli rodzinne wyjście w góry

Pierwszy wolny weekend od początku października w miarę możliwości chciałem wykorzystać na góry, póki jest jeszcze dość ciepło i nie ma dużo śniegu w Tatrach. W ostatnich dniach spadło parę centymetrów w górnych partiach szczytów, ale nie na tyle, żeby dwa słoneczne dni nie były sobie w stanie z tym poradzić. Tym razem postanowiłem wybrać się z moim rodzeństwem na Sławkowski Szczyt w słowackich Tatrach Wysokich.

Kilka dni poprzedzających naszą planowaną wycieczkę nie było zbyt pogodnych, ale prognozy na niedzielę zachęcały do aktywności na świeżym powietrzu. Dni w październiku nie są zbyt długie, więc wycieczki trzeba planować tak, żeby w najbardziej pesymistycznym wariancie zejść z gór jeszcze przed zmrokiem. Tym razem ustaliłem pobudkę później niż zwykle, tzn. na 4.00 rano. :) Z parkingu w Starym Smokowcu wyruszyliśmy na szlak o godz. 6.30. Swoją drogą, ceny za parkingi na Słowacji są jeszcze bardziej wygórowane niż u nas – 30 zł za dobę to już trochę przesada. Po kilkunastu minutach marszu mogliśmy oglądać wschód Słońca – ścieżka wiodąca kiedyś przez las była teraz ścieżką przez krzaki, tylko gdzieniegdzie można było dopatrzyć się pojedynczych drzew. Są to skutki tej samej wichury, która zniszczyła las u podnóża Krywania. Około 8.00 doszliśmy do platformy widokowej, z której można podziwiać Łomnicę. 

Wschodzące nad Spiszem Słońce
Pierwszy widok na Łomnicę
Może mgieł nad Popradem

Po chwili odpoczynku z pięknym widokiem ruszyliśmy dalej, szerokimi zakosami pośród kosówki. Po wyjściu z niej szlak wiedzie w miarę prostą ścieżką, poprowadzoną przez kamienie i większe bloki skalne. Przez taki teren idzie się już praktycznie do samego szczytu. Większość czasu szliśmy po lewej stronie grani, więc niestety widoki mieliśmy na tę mniej ciekawszą stronę, czyli Podtatrze. Pogoda nas rozpieszczała, bo szliśmy w samych T-shirtach do mniej więcej 2200 m n.p.m., a niebo było bezchmurne – zupełnie jakby był to koniec sierpnia, a nie połowa października. Na szczyt dotarliśmy około godz. 11.15. Patrząc w kierunku północnym i zachodnim mieliśmy przed sobą całą przepiękną panoramę. Imponująco z tej perspektywy wyglądała też Dolina Storoleśna – jest to świetny przykład działalności lodowca.

Gerlach po lewej i Staroleśny po prawej
Górna część doliny Staroleśnej w zimowo-jesiennych barwach
Lodowy Szczyt po lewej i Łomnica i prawej
Szymon, Kasia i ja na szczycie. Za nami po lewej Jaworowe Szczyty a po prawej Lodowy Szczyt

Około godz. 11.45, po krótkim odpoczynku i posileniu się najlepszymi ciastkami świata, ruszyliśmy w drogę powrotną. Schodzenie było o wiele szybsze niż wychodzenie pod górę – chociaż ja wolę iść pod górę. :) Wracając urządziliśmy sobie postój na tej samej platformie co wcześniej, ale tym razem była tam również para turystów z pięknym psem rasy samojed. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że tak się ta rasa nazywa, więc stwierdziłem, że to pewnie krzyżówka niedźwiedzia polarnego z psem – wiki mówi, że te psy pochodzą z północnej Rosji, więc nigdy nic nie wiadomo. :D Z platformy nie było już daleko do parkingu, na którym byliśmy przez 15.00.

Samojed. Wygląda prawie jak niedźwiedź polarny

To był kolejny bardzo udany dzień w górach. Mapa wskazywała na około 9 godz. wędrówki, a udało nam się przejść całość w około 8,5 godz. mimo że tempo mieliśmy bardzo rekreacyjne. :) Dokładny przebieg trasy tutaj.
W momencie, w którym to piszę, w Tatrach jest już 1. stopień zagrożenia lawinowego. Z końcem października zamykane są również słowackie szlaki w Tatrach, więc pewnie moja aktywność w górach trochę teraz spadnie. Również temperatury bliskie 0 nie sprzyjają jeździe na motocyklu. Chyba powoli trzeba będzie przygotowywać narty do sezonu. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz